Tak, więc wracam do domu z pustymi rękoma. Gdy przechodzę przez próg domu czuję rozchodzący się po domu zapach bułek z serem. Peeta. Musiał zapewne już wstać. Mam nadzieję, że nie będzie się na mnie złościć. Odkładam łuk na miejsce i wchodzę do kuchni. Blondyn wyjmuje własnie bułki z pieca, a ja skradam się po cichutku do niego i zarzucam ręce na jego ramionach. Chłopak przestraszony, odskakuje.
- Przepraszam, przestraszyłem się. Gdzie byłaś? - Pyta spokojnie. Nie jest może tak źle.
- Postanowiłam iść się przejść do lasu, nie złościsz się? - Jego kąciki ust się lekko podnoszą, a mi spada kamień z serca. Peeta ujmuje moją twarz i delikatnie mnie całuje, a ja oddaję mu pocałunek.
- Siadaj do stołu, zrobiłem nam śniadanie. - Wypycha dumnie klatkę piersiową, jakby zrobił nie wiadomo co, a ja cicho prycham.
- To dobrze, bo umieram z głodu! - Siadamy razem przy stole i delektujemy się przepysznymi bułkami, jakie blondyn przygotował.
- Peeta, może przeszlibyśmy się dzisiaj nad jezioro? - Pytam z nadzieją.
- Kochanie dzisiaj jedziemy do Kapitolu, pamiętasz? Rozmawialiśmy o tym wczoraj.- Zaglądam w głąb swojej pamięci i stwierdzam, że rzeczywiście tak było. - Chyba, że chcesz porobić coś innego, do Kapitolu pojadę sam, kiedy indziej.
- Nie. Powiedziałam, że dzisiaj z tobą pojadę, więc tak zrobię. Nie będziemy cały czas się podporządkowywać pode mnie. - Stwierdzam stanowczo. Niestety, taka jest prawda. Kiedy coś chciałam, Peeta zawsze spełniał moją prośbę. A kiedy ja zrobiłam coś dla niego? Cały czas jestem w centrum zainteresowania i mam tego dosyć.
- Kocham cię.
- Prawda czy fałsz? - Pytam żartobliwie. Chłopak do mnie podchodzi i zarzuca mnie przez siebie prowadząc do naszej sypialni, a tam mnie zrzuca na łóżko.
- Prawda. - Jego cichy szept łaskocze mnie w ucho. Przyciągam blondyna do siebie i z całej siły go przytulam.
- I teraz cię już nie puszczę.
Podróż minęła niesamowicie szybko. Razem z Peeta, bylismy tak pochłonięci soba, ze nie zorientowaliśmy się nawet że dotarlismy juz na miejsce. Przy wejściu do Pałacu Prezydenckiego czeka na nas jakiś mężczyzna.
- Witam państwa serdecznie, mam nadzieje ze podróż minęła w spokoju. - Pyta się ze stoickim spokojem, a ja z uśmiechem na ustach spoglądam na Peete i odpowiadam za nas dwojga.
- Jak najbardziej.
- Niezmiernie się cieszę. Proszę za mną. - Mężczyzna prowadzi nas poprzez korytarze i sale, aż w końcu zatrzymujemy się przed naszym pokojem. Brunet otwiera nam drzwi, a my wchodzimy do środka z otwartymi buziami. Tak bogatego pomieszczenia w życiu nie widziałam. Nie dość ze jest ogromne, to na dodatek prawie wszytko jest tutaj ze złota! Jak to w ogóle możliwe?
- Jeśli będą państwo czegoś potrzebować, to proszę zadzwonić tym oto dzwonkiem. Służba powinno się zjawić najszybciej jak się da. - I z wymuszonym uśmiechem opuszcza
nasz pokój. Mija trochę czasu zanim się do siebie odzywamy.
- To miejsce... - Zaczyna Peeta, ale nie daję mu skończyć i wskakuję na jego plecy. Chłopak wzdycha i przekręca mnie przez siebie. Po chwili oboje lądujemy na łóżku.
- To miejsce opisuje wszystkie moje uczucia wobec ciebie.
- Sztuczne? - Pytam i lekko unoszę jedną z brew.
- Ogromne. Mam przeczucie, że nie mógłbym cię bardziej kochać, bo moje serce by pękło. - Uśmiecham się do chłopaka i całuję delikatnie w sam środek ust.
- Chodźmy się przejść. - Mówię po chwili. Zawsze chciałam przejść się po tym wielkim i pięknym ogrodzie, ale za bardzo przypominało mi o Snow'a. Teraz o już przeszłość i mam zamiar spędzić tutaj cudowne chwile.
- Hmm, no dobrze... - Wychwytuję w głosie Peety lekkie wahanie.
- Co jest Peeta?
- Nic, nic. Idziemy?
- Jak nie chcesz iść, to nie musimy. Zostaniemy w pokoju i coś porobimy. - Mówię całkowicie poważnie.
- Nie Katniss, idziemy się przejść. - Stwierdza, łapie mnie za rękę i po chwili jesteśmy już na zewnątrz.
Ogród wygląda przepięknie, szczególnie o tej porze roku. Wszystko zakwitło i pięknie się prezentuje. Są tutaj przeróżne gatunki kwiatów, nawet takie których nigdy w życiu nie widziałam na oczy. Dobrze, że mam przy sobie Peetę, który nazywa i opisuje każdy kwiat jaki się tutaj znajduje. Spacerujemy w spokoju napawając sie otaczająca nas naturą. Kiedy usiedliśmy na jednej z ławek przytuliłam sie do blondyna i zaczęłam nucić pod nosem melodie piosenki, która zapadła mi w pamięć gdy byłam jeszcze dzieckiem.
- Co sobie tam nucisz? - Odchylam sie od chłopaka i patrzę mu prosto w jego błękitne oczy.
- Zaśpiewam ci ja, gdy bede na to gotowa. - Zapewniam go. Nie potrafię narazie tego zaśpiewać. Zbyt wiele wspomnień. Nagle uścisk dłoni Peety zaciska sie na mojej ręce.
- Peeta, czy wszystko w porządku? - Jednak nie musze czekać na odpowiedz, bo zauważam katem oka wzrok mojego chłopca z chlebem. Jest pusty i pokryty mgła.
- To nie jest prawdziwe, to nieprawda. Wszystko co widzisz jest kłamstwem Peeta. - Staram sie go uspokoić, ale nie wychodzi mi to najlepiej.
- Przestań kłamać! Wiem po co chciałaś tu przyjść! Po prostu uwielbiasz przywoływać najgorsze wspomnienia z czasów wojny, nieprawdaż zmiechu? - Staram sie nie brać tego wszystkiego do siebie, bo wiem ze chłopak potrzebuje mojej pomocy, ale nie potrafię. Wybiegam jak najdalej i chowam sie w pobliskiej szklarni. Skulam sie i zasłaniam dłońmi uszy. Jednak po chwili do mojego nosa dociera intensywny zapach róż.