piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 1 | Koszmar

Jestem w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Słyszę czyjeś krzyki. Peeta. Zaczynam desperacko biec w stronę wydawanego dźwięku.
- Peeta! Peeta, juz do ciebie biegnę! - Krzyki nasilają sie i słychać je z każdej strony. Nie wiem, w którą stronę mam biec. Zgubiłam sie.
- Katniss! Błagam pomóż mi! - Skulam się na ziemie, zakrywając uszy i cicho szlochając, tak jak zrobiłam to na Ćwierćwieczu Poskromienia. Chcę tak bardzo mu pomóc. Nie chcę żeby cierpiał. Jestem bezradna. Nagle przede mną pojawiają sie drzwi i postanawiam je otworzyć. Gdy przekraczam próg pomieszczenia, mała lampka zwisająca z sufitu zapala sie i lekko rozświetla pokój. Widzę dwie postacie. Jedna stoi, druga siedzi. Jedną z nich rozpoznaję. Peeta. Stoi obok kogoś, ale jest zbyt ciemno, bym mogła stwierdzić kto to jest.
- Witam panno Everdeen. Już myślałem, że się nie spotkamy. - Na sam dźwięk jego głosu po moim ciele przechodzą ciarki. Snow. Ale jak to możliwe? Przecież on nie żyje. Mam zamiar się jego spytać co tutaj robi, ale zauważam,że Peeta zaczyna sie do mnie zbliżać. Jest jakieś 5 metrów przede mną. Chcę go pocałować. 
4 metry. Przytulić go. 
3 metry. Powiedzieć jak bardzo go kocham. 
2 metry. Widzę jego kolor tęczówek. 
1 metr. Są czerwone.
- Zabij ją. - słyszę głos Snow'a w oddali...
Budzę sie cała spocona. Patrzę na zegarek. Jest 5:46. Nie jest tak źle, aczkolwiek preferowałabym budzenie sie o poźniejszych godzinach. Moje myśli wciąż krążą wokół dzisiejszego snu, był on inny niż reszta moich koszmarów z którymi się zmagam na co dzień. Był bardziej przerażający. Pierwszy raz śniło mi się, że Snow żyje i ma Peete, który wypełni każdy jego rozkaz. To okropne. Zazwyczaj śni mi się śmierć, śmierć tych wszystkich osób, których zabiłam oraz tych, którzy jeszcze żyją. Na przykład Peeta. Występuje on najcześciej w moich snach. Wstaję z łóżka i ide do łazienki sie umyć. Po chłodnym prysznicu czuję się orzeźwiona, lecz także głodna co powoduje u mnie zrobienie sobie coś do zjedzenia. Nie jestem dobrą kucharką, wiec biorę chleb i smaruje go masłem. Mi to w zupełności wystarcza. Nagle słyszę pukanie. Podchodzę do drzwi i lekko je rozchylam.
- Haymitch, co ty tutaj robisz? - Pytam zawiedziona.
- A co? Spodziewałaś się kogoś innego?
- Nie.
- No właśnie, więc proszę wpuść mnie, skarbie. - Otwieram szeroko drzwi i wpuszczam swojego gościa do środka. Ten rozsiada się na kanapie i podejrzliwie zaczyna na mnie patrzeć.
- O co ci chodzi? Coś się stało?
- Nie, tylko wiesz... Przyszedłem cię odwiedzić... Zobaczyć jak samopoczucie...
- Naprawdę zaczęło ciebie to interesować dopiero teraz?
- Katniss ja... Chciałem ciebie pzeprosić za to, że cię tak kompletnie zlałem. Chcę się dowiedzieć jak się czujesz, ponieważ tylko ty i Peeta jesteście teraz moją rodziną.. - Czy ja się przesłyszałam? Czy Haymitch Abernathy nazwał mnie właśnie swoją rodziną?
- Ty mówisz poważnie? Myslałam, że te miano ma bimber.
- Bardzo śmieszne, naprawdę. Miałem lekki problem...
- Lekki?
- No dobra duży! Lepiej ci? - Kiwam głową z zadowoleniem. - Widziałaś się z Peetą?
- Nie.
- Jesteś niemożliwa. On tu specjalnie wrócił, rozumiesz? Dla ciebie.
- On mnie nienawidzi Haymitch! Ani razu do mnie przyszedł!
- Ty też go nie odwiedzałaś. Naprawdę myślisz, że on ciebie nienawidzi? Więc myślisz, że przyjechał specjalnie do miejsca gdzie zginęła jego rodzina tak sobie. On to zrobił ze względu na ciebie. No, ale dobra. To już nie moja sprawa. Tylko pamiętaj, że nigdy nie będziesz na niego zasługiwała.. - Mówi i wychodzi z mojego domu. Nagle dopada mnie niesamowita chęć rzucenia czymś o ziemię. I tak też robię. Podnoszę wazon i z całej siły trzaskam nim o ziemię. Haymitch ma rację. Nie zasługuję na Peetę i nigdy się to nie zmieni. Nie wynagrodzę  krzywd, które mu wyrządziłam. Po chwili moja furia przechodzi i idę po miotłę, by posprzątać ten bałagan. Kiedy przechodzę obok okna, przemyka mi pewien obraz. Cofam się i patrzę z uwagą na to co się dzieje w domu naprzeciwko mnie. Widzę chłopca o blond włosach, który związuje  sobie ręce i uderza nimi w swoją głowę. Nie mogę na to patrzeć. Dlaczego on to robi? Czyżby wspomnienia z Kapitolu wróciły? Może powinnam mu pomóc... 
Ostatnim razem powiedział, że jestem jego najlepszym lekarstwem, lecz czy nadal tak jest? Może przez to, że się ani razu do niego nie odezwałam po wojnie znienawidził mnie po raz kolejny? Może uświadomił sobie w końcu jaką okropną jestem osobą..? Ale to teraz nie ma najmniejszego znaczenia. Mój chłopiec z chlebem się rani. Jest sam. A ja muszę mu pomóc. Biegnę do domu Peety. Otwieram drzwi i wpadam do salonu. Widzę Go. Siedzi z podpartymi nogami i wyrywa włosy. Wiem co się dzieję. Błyszczące wspomnienia. Podbiegam do niego i go do siebie przytulam. Obejmuję Peetę całą sobą i nie zamierzam przestać. Trzymam przy sobie skarb. Skarb, którego nie wypuszczę, by zło tego świata już nigdy więcej go nie dopadło...

   


Rozdział trochę krótki, ale to taki początek. Mam nadzieję, że się podoba. Czekam na Wasze opinie :)

wtorek, 25 listopada 2014

Prolog

Nazywam się Katniss Everdeen. Mam 17 lat. Brałam udział w dwóch Głodowych Igrzyskach. Przeżyłam. Moja siostra nie żyje. Mama wyjechała jako pielęgniarka do innego Dystryktu. Gale także wyjechał, ale to dobrze. Nie chcę go już nigdy więcej widzieć. 
Peeta został osaczony przez Prezydenta Snow'a, którego zabiłam. Zabiłam rownież Coin.
Zostałam symbolem rebelii. Wygrałam wojnę.
  Jeżeli zwycięstwem można nazwać zabicie tysięcy ludzi.
Między innymi mojego przyjaciela Finnicka. Brakuje mi go. Mieszkam teraz w 12 Dystrykcie, gdzie wszystko powoli wraca do normy. 
 Jeżeli samotność można nazwać normą...
Haymitch przyjechał tutaj ze mną, tak samo jak Peeta. Chciałabym go przytulić, pocieszyć...
Ale to niemożliwe. On mnie nienawidzi. Dla niego jestem zmiechem. Bestią, którą trzeba zabić. Chociaż zakończył terapię miesiąc temu, to wiem, że mnie nienawidzi. Unika mnie na każdym kroku i ani razu nie przyszedł do mnie zapytać jak sie czuję. Wojna skończyła sie jakieś 3 miesiące temu. Wszytko jest jeszcze świeże. Dla mnie zbyt świeże. Nie daję sobie z tym wszystkim rady. Jestem sama, ale może taki miał być mój los?